Z podręcznym na Rodos


 

Nareszcie świat się otworzył po covidiwym szaleństwie. Znów można przemieszczać się i cieszyć wyjazdami.

W tym roku udało nam się upolować bilety do Grecji i już za chwileczkę rozpoczynamy naszą przygodę z Rodos.

W tym roku organizujemy wszystko sami. Zaczęliśmy od kupienia biletów lotniczych. Udało nam się kupić je tanio, mimo późnej pory, gdyż kupiliśmy je w maju. Wyszło około 540 zł na osobę w dwie strony, a spieszę dodać że Duża i Mała to już poważne nastolatki.

Pan J zajął się organizacją noclegu poprzez Booking. Mam nadzieję, że kwatery będą ok, ale to opiszę jak zobaczę 🙆🙈.

Tak więc nastał długo oczekiwany dzień pierwszy naszej podróży.... pakowanie. Nie było łatwo, gdyż wykupiliśmy lot z podręcznym i udało mi się przekonać pana J. do dwóch dodatkowych wykupionych większych toreb.... Negocjacje nie były łatwe, ale się udały. Nigdy w życiu nie spakowalibyśmy się tylko w podręczny…. Gwiazdy i ich kreacje, buty do pływania… nie ma mowy.  Panowanie.... Ojć, to było wyzwanie. Bardzo starałam się ograniczyć wszystkie ”przydasię” . Ale mimo wszystko.... O rety jak spakować się w plecak szkolny.... Tu z pomocą przyszła „perfekcyjna pani domu „. Zwinęliśmy nasz ubrania na powiększone kiełbasy i upychając je do tych niewielkich plecaków i po naprawdę długim procesie pakowania, negocjowania i usuwania wszystkich „niemogębeztegożyć „ udało nam się zapakować. Teraz już czekamy na lot....co ja osobiście mogłabym odroczyć w czasie....

Dzień 1 poniedziałek

Wyruszamy z domu ok 8.40.

W Modlinie wszystko sprawnie czekamy na lot.

J i Dużą priorytetowe my z Małą podręczny wszystko przebiega sprawnie. Bez najmniejszych problemów zapakowaliśmy się do samolotu. Lot super. Lądujemy na Rodos. Naszym docelowym miejscem jest  Ialissos , miasteczko położone około 6km od lotniska. Mieliśmy pomysł, żeby dostać się tam pieszo. Po wylądowaniu … zmiana planów . Z lotniska można dostać  do Rodos , zachaczjąć pobliskie miejscowości, kilkoma autobusami. Pamiętam na pewno nr 50, 13. Koszt biletu kupionego u kierowcy to 3 . Można kupić bilety w automatach na przystanku, wtedy bilet jest tańszy. Nie ma biletów ulgowych.

Sprawnie dochodzimy do naszego apartamentu „Evani Apartments” . Klucz już czekał. Po regeneracji i posiłku idziemy przeżyć szok cenowy na pierwszych zakupach w tak zwanych „Super Marketa”. Mydło i powidło w jednym za to ceny w kosmossssss. Chleb za 2,5 przypominał cegłę. Szok i niedowierzanie.



Pierwszy zachód słońca .. wow…. Ukoił rozdygotane cenami nerwy.


 

 

Dzień 2 wtorek

Po śniadaniu plażowanie.  Po naszej stronie wyspy, stałym elementem krajobrazu jest wiatr. Wieje cały czas, ale spokojnie. To nie jest lodowaty wiatr północny, charakterystyczny dla Bałtyku, taki z parawanem w tle.  Ten miły, ciepły wiatr łagodzi temperaturę odczuwalną. Niestety nie ma szans na rozłożenie parasola, chba, że korzysta się z tych hotelowych. My znaleźliśmy kawałek plażowej roślinności dającej cień. Jest pięknie. Uroku dodają niestrudzeni kitesurfing’owcy.



 

Po południu spacer i rekonesans po wyspie.... Znaleźliśmy market z normalnymi cenami i dużym wyborem artykułów ”My Market” na wyspie nie ma sieciówek typu Lidl. Spacer po miasteczku jest przyjemnością. Warto oddalić się od głównej drogi, pełnej barów i sklepów z pamiątkami. Zobaczyć piękny kościół i rynek miejski. 





Kolejny zachód słońca… to zawsze zachwyca.


Dzień trzeci 3 środa

Od rana po śniadaniu plażujemy... Krzaczek z cieniem słońce ciepłe morze przyjemny wiatr i ogromną ilość kremów z faktorem 50+..…

Po obiedzie zrobionym przez najlepsza mamę na świecie. Z warzyw, które  kupiliśmy w markecie i znalezionym sklepiku dla lokalnych ludzi.... Młode cukinię, bakłażany, pomidory pachnące słońcem, ostra, pycha cebula... Powstaje najlepszy sos do makaronu. Palce lizać. Jako niespokojne dusze, po obiadku idziemy na wycieczkę do Rodos. Spieszę wyjaśnić, można jechać autobusy, jeżdżą często.... My idziemy bo chcemy i lubimy. Trasa super przez Ixie. Pełną luksusowych hoteli, mija nam szybko. Cel podróży to Akropol w Rodos. Akropol położony jest na 110m wzgórzu Agios Stefanos. Ze Zgórza jest niesamowity widok. Na szczycie wzgórza zachowały się ruiny świątyni Ateny Polias i Zeusa Polieus. Niedaleko światyni można podziwiać niesamowity stadion z III w p.n.e, a po przeciwnej stronie znajduje się teatr. Obie budowle zostały odbudowane podczas panowania Włochów na wyspie, ale moim daniem i tak robi wrażenie. Niestety, aktualnie świątynia była obłożona rusztowaniem .  Mimo wszystko na mnie robi wrażenie. Czy Akropol w Rodos to obowiązkowy punk wycieczki… pewnie dla niektórych nie. My mimo upału jesteśmy oczarowani. Siedzieć na wiekach historii..... Wow



 




Wracamy malownicza trasa biegnąca przy morzu.... Jest cudnie

Wstępujemy do budki z burgerami, taki streetfood „Kantina”.... Miały być najlepsze pity z suflakami.... Miały być.... I nie były... Bleee

Na szczęście lody w Ixia „Galateria Lick’it, O’ltalos”.  Ocierają nam łzy . Są genialne jak we włoskiej galaterii.

https://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g189449-d19059430-Reviews-Gelateria_Lick_It_Rhodes-Rhodes_Dodecanese_South_Aegean.html

 



Trasa to około 20 km wracamy zmęczeni. Ale ogólnie super wycieczka. Jeszcze chwila rozmów i oglądania zdjęć i lulu.

Dzień 4 czwartek

Rutynowy już poranek na śniadanie p. J i Dziewczyny pochłaniają pyszną fetę i grecki jogurt.... Ja pomidorki.... Też dobre i bezmleczny ser z domu... Taki los alergików.  Mówią, że wszystko genialnie. Zajadamy się oliwkami.... Życie jest piękne.....



Plażowanie jak zawsze. Nasz krzaczek z cieniem został już obstawiony, idziemy więc  dalej. Pan J już wcześniej znalazł kawałek plaży z obsadzonymi iglakami. Jest cudnie. Robię się na brąz... pływamy.... Ale nie jest to takie zwykłe pływanie... Tuż obok nas przepływa coś..... Jak się okazało, był to ogromny żółw 🐢... Zdjęć brak bo nie chciał się dać z fotografować, a jak już p. J mogły zrobić zdjęcie, to  sfotografował w pięknym ujęciu swój palec.... . Jesteśmy w szoku.... To jest dla mnie coś nieprawdopodobnego.

Po obiedzie relaks w dowolnych podgrupach. My z J idziemy pobiegać dzieci chwila z lekturą na plaży... Wieczór z kawą i winem na tarasie. Jak już mówiłam, życie jest piękne.

Ialissos to przyjemne miasteczko. Nie ma w nim głośnych nocnych klubów, dyskotek. Wiele restauracji zaprasza do skosztowania kuchni greckiej, ale również na pizzę, burgery i inne rarytasy. Dla nas to miejsce idealne. To co charakterystyczne dla tej części wyspy to nieustanne obcowanie z przelatującymi samolotami, gdyż przebiega tu tor schodzących do lądowania samolotów. W Ialissos nie jest to na tyle dokuczliwe, żeby nie można było z tym żyć. 



Dzień 5 piątek

Wstajemy wcześnie, dziś zaplanowaliśmy wycieczkę do Kamejros. Oglądać stare kamienie jak napisał ktoś w ocenach na Google.... Serio to starożytne miasto. Jedno z najważniejszych, obok Lindos i Ilayssos , osad doryckich na Rodos.  zniszczone zostało, prawdopodobnie przez trzęsienie ziemi. Zachowały się w nim oryginalne układy fundamentów, instalacji wodociągowych, kolumn, ruiny budynków.  Z Ilayssos do Kamejros jest około 25km. tego nie da się przejść pieszo. Szybkie śniadanie, wyrychtowani, zmykany na przystanek autobusowy. Niestety, okazuje się, że z naszej mieściny jest tylko jedno połączenie o 13.00... szybka zmiana planów.  Jak się później okazało dojazd est mocno utrudniony i musimy zrezygnować z tej wycieczki. Do Kamejros jest jeden autobus kursujący z Rodos około godziny 13.00, niestety powrotny jest następnego dnia o 7.00 rano. Trzeba więc ogarną nocleg… My z dziewczynami, woleliśmy nie spać na plaży.

 Idziemy do hotelu, plażujemy ....wieje jak lichooooo. Po obiedzie relaks . Pan J. biega, my czytamy. Wieczorem idziemy na kolację i zachód słońca do Ixia. Było warto. Kolacja pycha, zachód niezwykły, po drodze kupujemy kilka pamiątek dla rodzinki.

Mam nadzieję, że następny dzień i wypad do Rodos, zwiedzanie miasta nam się uda....

Dzień 6 sobota

Wstajemy wcześnie, zjadamy śniadanko i ruszamy na przystanek.  Dziś naszym celem jest miasto Rodos.  Autobusy kursują często dostanie się do miasta nie jest problemem. 

"Miasto Rodos założone w 408 p.n.e. stało się centrum kulturalnym  i handlowym. Należało później wraz z całą Grecją do Cesarstwa Rzymskiego, naSTĘPNIE  do Cesarstwa Bizantyńskiego. W 672 roku zajęli je Arabowie pod dowództwem Muawija I z dynastii Umajjadów. W 1090 roku po bitwie pod Manzikertem zostało zajęte przez Turków Seldżuckich i odbite przez bizantyjskiego cesarza Aleksego I Komnena w czasie I krucjaty. W 1309 roku, po przejęciu wyspy przez zakon joannitów,  było ich siedzibą.  Jonnaici ufortyfikowali miasto, dzięki czemu odparli atak egipskiego sułtanatu mameluków w 1444 roku i Mehmeda II Zdobywcy w 1480 roku. Ostatecznie jednak w grudniu 1523 roku po pół roku oblężenia zdobył je Sulejman Wspaniały i od tego momentu miasto było pod panowaniem Turcji. Po wojnie włosko-tureckiej 1911-1912  znalazło się pod władzą włoską, nastąpiła wówczas znaczna rozbudowa miasta. W 1945 roku zajęli je alianci, a od 28 października 1947, kiedy to wyspa Rodos na mocy pokoju paryskiego z 1947 wraz z całym Dodekanezem została przekazana Grecji."

Dworzec autobusowy znajduje się w niewielkiej odległości od nabrzeża. Ruszamy na spacer w poszukiwaniu Kolosa  z Rodos.  W Mandraki  to najstarszy z portów na wyspie. To właśnie tu miał stać legendarny, jeden z starożytnych cudów świata.  Dziś w tym miejscu znajdują się dwie kolumny , na zwieńczeniu których są jeleń i łania.  Za ich obecność odpowiadają Włosi. Spacerujemy podziwiając w porcie mnogość jachtów.





 Dochodzimy do pozostałości fortecy św. Mikołaja oraz charakterystycznych trzech wiatraków. Zostały one wybudowane podczas czasów bytowania Wielkich Mistrzów Zakonu Rycerzy Rodos. Fort pełnił funkcje obronną.  Na placu Mandraki zlokalizowana jest również katedra Zwiastowania, która jest kopią kościoła św. Jana, niegdyś był zlokalizowany na Starym Mieście.  Jak to zwykle my, w poszukiwaniu jedzenia zaglądamy do egzotycznie wyglądającego targu Nea Agora. Można tam odnaleźć kawiarnie, restauracje, puby, sklepy z upominkami. My szukaliśmy małej knajpki z kanapkami „General”. Za 2 można zjeść smaczny ciepły, niby tost. 





Nie mogę nie wspomnieć o tym, że w mieście widać pozostałości po oblężeniu tureckim. Spacerując w okolicach portu Mandraki , dotarliśmy do Meczetu Murada Reisa i muzułmańskiego cmentarza. Pochowano tam admirała floty sułtana Sulejmana Wspaniałego. Na cmentarzu znajdują się groby osmańskich zaborców.  Wyglądają na bardzo zniszczone, zaniedbane. Zresztą trudno to oceniać. 


Teraz już ruszamy na spacer Starym Miastem, przechodzimy wzdłuż murów obronnych, będących jedną z największych atrakcji miasta. Obecne fortyfikacje pochodzą z czasów Zakonu Joanitów. Robią ogromne wrażenie.  Bram w tych niesamowitych murach, jest kilka ale nie będę udawać, że wiem jak się nazywały… 




 Chcieliśmy się dostać do Pałacu Wielkich Mistrzów, gdyż tylko tu można zakupić bilet łączony za 10 , który upoważniał do wejścia do Muzeum Archeologicznego, Kościół Matki Boskiej Zamkoweji Muzeum zbioru sztuk dekoracyjnych.   Pałac Wielkich Mistrzów został zbudowany na miejscu starożytnego Akropolu gdzie pierwotnie stała świątynia boga słońca, następnie w VII wieku  bizantyjska Cytadela, w XIV Jonnaici wybudowali  rezydencję Wielkiego Mistrza. Dziś jest tu muzeum, w którym niesamowite wrażenie zrobiły na mnie posadzki ilustrujące mityczne postaci i wydarzenia.












Spacerując uliczkami Starego Miasta, można dostać zawrotu głowy. Ciężko zachwycać się starymi murami, gdyż pozakrywane są straganami, sklepami z pamiątkami, barami, restauracjami i licho wie czym jeszcze. Gwar i wieczny rynek. Można kupić wszystko… nawet kożuch w środku lata. 

 





I kiedy już przebiliśmy się przez te kramy i zaczęliśmy delektować się urokiem tego miejsca… póki jeszcze mieliśmy siły i jeszcze coś docierało do naszej świadomości… zachwyt nasz wzbudziła:

1.       Ulica Rycerska  - przy której to ponoć mieszkało większość rycerzy

 


2.       Plac Argorikastrou – z fontanną w centrum będąca niegdyś chrzcielnicą. Mnie zachwyciła pięknie porastająca budleja. Chyba nie tylko mnie, gdyż była mocno obfotografowywana.

3.       Plac Hipokratesa –z piękną gotycką fontanną , otoczony kramami.

4.       Meczet Ibrahima Paszy

5.       Meczet Sulejmana Wspaniałego


 

6.       Ruiny świątyni Afrodyty


 
Spacerując dalej po Starym Mieście weszliśmy do Kościoła Matki Boskiej Zamkowej. Jego powstanie szacowane jest na XI w.  Jest on niemym świadkiem krwawej rzezi na chrześcijanach, której dopuścili się Turcy.  Dziś oglądaliśmy tam pozostałości fresków i zbiory ikon. 

 Stamtąd udaliśmy się do Muzeum zbiorów sztuk dekoracyjnych, z ceramiką, dywanami i różnego rodzaju wyposażeniem wnętrz.Gdzie nie można było robić zdjęć.

I jako, że została nam do zobaczenia jeszcze jedna, duża atrakcja, a mianowicie Muzeum Archeologiczne…. Postanowiliśmy iść coś zjeść. Na głodnego nie damy już rady. Jak zawsze p. J. przed wyjazdem zrobił „risercz „ i wiedział gdzie nas prowadzi na obiad. Mała knajpka, otwierająca się o godzinie 13.00, o wdzięcznej nazwie „Ovelix Dinas Cook”. To miejsce kulinarnego cudu. Zdaje się być rodzinna knajpką. Każdego dnia są dania dnia z których można wybierać. To cudo wraz z kawałkiem chleba i surówką kosztuje 5, a smakuje jak ambrozja. Do tego z 1 można kupić sobie kawałek ciasta faszerowanego odpowiednio na ostro, szpinakiem, serem feta, cukinią… albo w wersji na słodko rodzajem budyniu waniliowego. Ta wersja była strzałem w dziesiątkę dla dziewczyn.  Co do samego dania głównego. Wybraliśmy trzy różne i każde było bardzo smaczne. Była zapiekanka z makaronu, robiona na lazanię, ryż z sosem pomidorowym bogato okraszonym kurczakiem i ryż z sosem z wieprzowiny z warzywami. Wszystko obłędnie dobre i w bardzo dużej ilości.




 

Teraz to my mogliśmy zwiedzać ostatnie znena dziś Muzeum Archeologic.  Pan J. coś zaczął jęczeć, że mu nie dajemy podziwiać murów, że gonimy do muzeum….. No cóż w starciu z samym muzeum przegrał J. Osłabiła go ilość zbiorów i duchota. Bo trzeba dodać, że był to typowy dzień na naszej wyrwy z temperaturą powyżej 30 °C. Ot, bagatela. Muzeum niesamowite. Pełne  starożytnych waz, amfor, pitosów….oj było tego. Czy warto zobaczyć, absolutnie warto. 














 

Teraz to już nas wszystkich ogarniała słabość, a tu jeszcze trzeba wracać do domu… Plan zakładał, że udamy się pieszo 6km, gdyż po drodze Ixia zjemy obłędne looooddddyyyyy. Co zrobiliśmy, przy dźwiękach jęków. I tak sobie człapiąc wyruszyliśmy w drogę powrotną. Pożerając solidną porcję najwspanialszych lodów. W tym samym miejscu, co poprzednio. Z bogatym wyborem wersji „without milk”.  Odzyskaliśmy siły. Po drodze jeszcze drobne zakupy w Spar i już reszta wieczoru z winem, kawą i chałwą minęła nam na tarasie.

W trakcie tych leniwych dni znaleźliśmy z panem J.  miejscową restaurację rybną. Pełną cudowności kulinarnych.

https://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g635614-d12235815-Reviews-Aegean_Fish-Ialyssos_Rhodes_Dodecanese_South_Aegean.html




 

 Dzień 7, 8 , 9 niedziela, poniedziałek i wtorek

Błogie i beztroskie dni minęły nam pod hasłem plażowania, relaksu, błogostanu z książką w ręku. Z p. J. spacerujący po okolicy i w niewyjaśnionych okolicznościach pojawiającym się z okazałą ilością fig. 

Tak więc książka, plaża, szum fal i wiaterek psujący fryzurę. My rozciągnięte na kamieniach. Po obiedzie trochę biegania, czas wolny w wybranych podgrupach, spacer ku zachodzącemu słońcu lub pycha kolację w postaci obłędnej pity w miłym barze w Ixii „Anna’s Place”

https://www.tripadvisor.com/ShowUserReviews-g635613-d4346476-r386184181-Anna_s_Place-Rhodes_Town_Rhodes_Dodecanese_South_Aegean.html 

 

Dzień 10 środa

Na dziś zaplanowaliśmy wyjazd do Lindos. 

" W czasach starożytnych Lindos było jednym z sześciu doryckich miast, znanych pod nazwą doryckiej Heksapolis. Podczas wojen peloponeskich stanęły one po stronie Sparty.Uznaje się, że w XII w. p.n.e. Lindos było już prężnie działającą osadą. Wspomina o niej Homer w Iliadzie.

 Dzieje miasta można poznać, zwiedzając Akropoli. Najstarszą budowlą na wzgórzu jest świątynia Ateny Lindyjskiej, powstała w okresie klasycznym (480 – 323 p.n.e.). Wioska Lindos znajdująca się u podnóża akropolu wyróżnia się obecnością białych domów, które stanowią jej niepowtarzalny charakter. Jednakże szczególną uwagę odwiedzających przyciągają słynne rezydencje z wykutymi na drzwiach wejściowych datami ich budowy. Niektóre z nich przekształcono w luksusowe apartamenty, restauracje i kawiarnie. W XVII i XVIII wieku posiadłości te należały do kapitanów."


Wstajemy, jak to my... wcześnie, ale bez przesady, nie o świcie. Musimy dojechać do Rodos, a w Rodos przesiąść się na autobus jadący do Liondos. Na tej części wyspy jeżdżą dwie linie autobusowe na północy niebieska, na południe pomarańczowa. W Rodos przesiadamy się niebieskiej na pomarańczową. Mamy tylko kilka minut na zakup biletu i przesiadkę. Zamieszczę zdjęcia z rozkładami jazdy i kierunkami podróży.










 
 Tak więc kupujemy bilety i już po półtorej godziny jesteśmy na miejscu. Już od początku zauważamy różnicę. Jest nieprawdopodobnie gorąco. Na północy wyspy wiatr mniejsza odczuwanie ciepła. Tu skwar jest dokuczliwy. Naszym celem jest Akropol. Na górę można dostać się dwoma drogami. Pierwsza, bardziej popularna - schodami, druga uczęszczana przez osiołki dźwigające leniwych turystów.... Aż serce pęka. Ta droga jest mniej uczęszczana przez pieszych, ale zdecydowanie warto ją wybrać. 
Wrócę do osiołków, gdyż uważam, że takie historie nie powinny mieć miejsca. Tak jak na Morskim Okiem maltretowane są konie, tak tu osiołki noszą leniwe dupska turystów... I oczywiście na kogo trafiliśmy idąc.... na leniwych Polaczków, co to muszą dojechać osiołka, bo im się wydaje, że to świadczy o bogactwie turysty.... ojjjjj.

Do kasy jest długa kolejka , ale sprawnie idzie. Bilet kosztuje  12dla dorosłego, dzieciaki nie płacą.
W 1999 roku Akropol został wpisany na listę Dziedzictwa Kulturowego  i Przyrodniczego UNESCO.
 W najwyższym punkcie twierdzy znajduje się Akropol. Roztaczają się z niego niesamowite widoki na miasteczko, na morze oraz na zatoczkę św. Pawła. Zabudowa Akropolu to mieszanka budowli z różnych epok. Najważniejszym miejscem na wzgórzu jest dorycka świątynia Ateny z IV wiek p.n.e. Najstarsze fragmenty budowli, pochodzą już z IX w. p.n.e. Inne antyczne budowle warte uwagi to hellenistyczna stoa z 20 doryckimi kolumnami prowadząca do świątyni Ateny i propyleje z 408 r. p.n.e.
Joannici po przybyciu na wyspę w 1317 roku, wybrali wzgórze na jedną ze swoich twierdz. Otoczyli ją solidnymi murami, które widoczne są z daleka. Z tego też okresu pochodzi kościół św. Jana, który został wybudowany na ruinach rzymskiej świątyni. Aby dostać się na górę trzeba pokonać wysokie schody zbudowane przez Joannitów. Po wejściu na górę odkrywamy starożytne greckie krypty, Stoę z III wieku p.n.e. oraz rzymską świątynię. Kolejne schody prowadzą do wejścia zwanego Propyleje. Jednak główną atrakcją jest świątynia Ateny Lindia o długości 22 metrów i szerokości 8 metrów. Obecnie stojąca tutaj świątynia, powstała w IV wieku p.n.e. na gruzach poprzedniej.












Z Akropolu jest niesamowity widok na miasto oraz na zatokę św. Pawła. 


 



Inną atrakcją Lindos jest teatr antyczny. Do dziś zachowało się część wykutych w skale miejsc siedzących oraz miejsce dla orkiestry.

Warto również poświęcić uwagę białym kapitańskim domom w Lindos. Łączą takie elementy architektoniczne jak białe fasady, duże, drewniane drzwi wejściowe oraz elementy dekoracyjne w postaci rzeźbionego krzyża i łuków. W wiekach od XV do XVII posiadłości należały do zamożnych kapitanów kupieckich statków – o tych czasach przypominają ich śnieżnobiałe elewacje.




 

 Ruch kołowy w mieście jest tu zabroniony. Wąskie uliczki dają wytchnienie od upału. Pełne są barów, kawiarni, sklepów z pamiątkami. Tworzą niepowtarzalny charakter tego miejsca. Miasto wygląda niesamowicie ze szczytu Akropolu.






Po zejściu z Akropolu nie mogliśmy się oprzeć pokusie kąpieli w szmaragdowej wodzie zatoki. Upał nam doskwierała, a kąpiel przyniosła ukojenie. Później jeszcze spacer uliczkami Rodos i ruszyliśmy autobusem do Rodos. 

Było jeszcze wcześnie, dlatego  w Rodos poszliśmy coś zjeść i jeszcze raz spacerowaliśmy w porcie Mandraki. Jak na nasze możliwości byliśmy niedochodzeni ;-). Z Rodos, spacerem, drogą wzdłuż morza, wróciliśmy do Ialissos. 

Dzień 11 czwartek

Piątek upłynął nam na plażowaniu. Odpoczywaliśmy radując się słońcem. Pakowanie, gdyż tak zaplanowaliśmy naszą wyprawę, że na trzy ostanie noce przenosiliśmy się do położonego o 3km bliżej lotniska Kremasti.

Po pierwsze, łatwiej jest przejść 3km niż 6km. Po drugie, akurat tak udało nam się znaleźć kwaterę. 

Pakowanie zajęło nam chwilkę. Podręczny bagaż i ruloniki, i wszystko gotowe. Wieczorem pożegnalny spacer, kolacja.

A ponieważ jeszcze o tym nie wspominała, a moja młodsza nie dała by mi żyć, to muszę napomknąć o tym. Rodos to kocia wyspa. Koty są wszędzie. Mała, duże, grube i chude. Wszelkiej maści. Ale co najważniejsze, one są zaopiekowane. Mają domki, dostają jeść, mają miseczki z wodą. Zdarzało się, że liczyliśmy ile danego dnia spotkamy kociaków. Wpadło 20 na krótkim spacerze. No cóż.... kocia wyspa.




Zupełnie z innej beczki, pozostawiając już kocie kwestie, warte polecenia jest odwiedzenie greckich kościołów prawosławnych, szczególnie te małe. Ukryte gdzieś  z boku. Mają zupełnie inna atmosferę niż kościoły katolickie.


 I tak dzień chyli się ku końcowi, a tym samym znaczna część naszych wakacji. 

Przenosimy się do Kremasti, które pan J jakoś nie przedstawił jako bajeczny kurort. Ale spokojnie, czeka na nas hotelik z basenem.... 

Piątek, sobota niedziela 12,13,14 sierpnia

Po śniadaniu, kończymy pakowanie i ruszamy na spacer. Droga ok. Idziemy chodnikiem. Słoneczko nas grzeje, ale co to dla nas. 3km to łagodny spacerek.

Na miejscu wita nas przyjemny hotelik "Memories".  

https://www.booking.com/hotel/gr/kremasti-memories.pl.html#map_closed

Przyjemna obsługa, pokój  bez zastrzeżeń, basen daje nam ukojenie po spacerze z bagażami. Pan J przedstawił nam Kremasti, jako zapadłą dziurę, takie miejsce bez szału. Na szczęście nie miał racji. Tylko jeśli w Ilayloss samoloty mogły komuś przeszkadzać, to trzy kilometry bliżej są dużo głośniejsze. Latają tuż nad hotelem, wprost na pas do lądowania.

Pierwszego dnia wybraliśmy się na wieczorny spacer i spostrzegliśmy kramy. Taki odpust. W pierwszej chwili, pomyśleliśmy nawet, że może rozstawiane są w ciągu dnia, a teraz już wszystko się zwija. Szybko okazało się, że to było dopiero początek zabawy. Kramy się rozkładały, miasto zaczęło tętnić życiem. To zdaje się być oczywiste. Wieczorem, kiedy temperatura zaczyna być znośna, wszyscy wychodzą i cieszą się swoim towarzystwem. Biesiadują długie godziny. Miasto było barwne, pełne ludzi, hałaśliwe wesołe miasteczko, wypełnione było młodzieżą. Ludzie siedzieli całymi rodzinami, jedli pili, rozmawiali. Już wtedy pomyśleliśmy, że może to być związane z katolickim świętem Matki Boskiej Zielnej, przypadającym na 15 sierpnia. Tu wprawdzie przeważa wyznanie prawosławne, ale oni również wierzą w Matkę Boską.


To "nijakie" miasteczko, okazało się miejscem wielkiej imprezy.



W sobotę dzień rozpoczęliśmy bardzo wcześnie. Duża zarządziła, że dziewczyny idą na wschód słońca. Jak się okazało, chłopak też się z nami zebrał. I tak o godzinie 6.00 poszliśmy na plażę witać słoneczko.



Po wschodzie, dziewczyny wróciły jeszcze do łóżek, a my z panem J poszliśmy eksplorować wybrzeże w biegu. Plaża mnie nie zauroczyła. Wzdłuż plaży biegła asfaltowa droga z chodnikiem. Po ulicy jeździły samochody. Brakowało zacisznego miejsca. Jednak po śniadaniu, zdecydowaliśmy się iść na plażę. W tym dniu wiał wyjątkowo silny wiatr. rwało włosy z głowy. Morze było mocno wzburzone. Posiedzieliśmy chwilkę i wróciliśmy łapać słońce przy basenie. Wieczorem znów ruszyliśmy w miasto. 

Spacerując między kramami, barami pełnymi siedzących i śmiejących się ludzi, natrafiliśmy na zgromadzenie, o wysokiej randze. Na miejscu grała orkiestra mundurowych, przemawiał jakiś "ważny" gość w garniturze, a z boku czekało już trzech popów. Wszystko działo się w niepozornym miejscu. Nawet an J zażartował, że otwierają jakąś restaurację. Otwarcie było pełne doniosłości, wstęgę przecinali wszyscy "ważni" zgromadzeni na placu. Po części oficjalnej tłum ruszył przez bramę. Zupełnie nie wiedząc, gdzie i po co idziemy, ruszyliśmy za tłumem. Okazało się, że było to wielkie otwarcie festiwalu religijnego, swoistych dożynek. Taka impreza na w pierwszej kolejności znaczenie religijne, dopiero później społeczne, czy gospodarcze. Rozpoczyna się około 13 sierpnia i trwa do 23 sierpnia. Związane z regionalnym, rękodziełem. 

Tak nas poniosła radość tłumu, że 14 sierpnia, nie do końca świadomi, co się dzieje, daliśmy się ponieść procesji. 

 



Było to naprawdę niesamowite doświadczenie. Środkiem ulicy szedł gwarny tłum. Ludzie śmiali się, rozmawiali ze sobą. Mieszkańcy domów natomiast, wychodzili na zewnątrz, lali ten tłum wodą. Co jest symbolem błogosławieństwa. Palili kadzidła. Jakżeż inna była ta procesja od tych, które odbywają się w Polsce.  Bez na pięcia, zbędnego patosu. Pełna radości. Ludzie witali się ze sobą, cieszyło ich samo spotkanie. Bardzo ciekawe doświadczenie.


poniedziałek 15 sierpnia

Wszystko co dobre musi się skończyć. Przyszedł dzień odlotu. Pokój mogliśmy opuścić  do godziny 11.00. Rano mieliśmy skorzystać z chwili relaksu przy basenie, ale postanowiliśmy pożegnać się z morzem. Ostatnia kąpiel, ostatnie pluskanie. A później spacery na lotnisko, z przerwą na obiad.  Dwie i pół godziny .....i znów jesteśmy w domu.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nie każdy rodzi się tatą

Pod słońcem Krety