W pogoni za nową ja

Jako typowy zodiakalny bliźniak jestem pełna sprzeczności, niedorzeczności i pokręconych nastrojów. Zatem nawet fakt, iż w pewnym momencie moje wypieszczone maleństwa musiały oderwać się od matczynego łona, był dla mnie tyleż samo pełen euforii, co strachu. I tu należy się teraz przyznać, czy był to tylko strach o te cudowne istoty, które tak brutalnie musiał porwać polski system edukacji...... no niestety nie tylko, buuuuuuuuuuuu. Wredny Mamiszon!!!!!!!
No ale taka jest prawda. Lęk był podwójny i dotyczył również samej osoby MATKI RODZICIELKI, dodam jeszcze POLKI. No przecież jak się niańczyło i tylko niańczyło, przez 6 lat. NIE jedno, ale dwoje dzieci. To człowiek, a dokładanie KOBIETA, już nie wie nic innego tylko ile mleka dać, jakie pampersy są najlepsze i co zamiast kaszki na śniadanie. Nie wie, a raczej tak myśli !!!! Bo ja już dziś wiem, że jest inaczej. Tylko trzeba wziąć "cztery litery" zebrać z domu i iść w świat.
I tak też uczyniłam. Wiedziałam tylko jedno, że fakt iż posiadam tytuł naukowy hahahaha 😊 inżyniera i jeszcze technika i etc.... moge sobie wsadzić..... oględnie mówiąc w nos. Nie miałam pojęcia o niczym. Tak przynajmniej myślałam. I w tedy w mojej głowie pojawiła się myśl, że to że tak dobrze było mi w domu z dziećmi nie mogło być przypadkowe. To, że potrafiłam z nimi rozmawiać, że uczyłam je literek i liczyć to nie jest bez znaczenia. I od tej chwili wiedziałam, że ja już nie chcę nic innego robić tylko już zawsze być z dziećmi. I nie była to myśl o tym, żebyśmy mieli z panem J. dzieci jak mrówek w mrowisku. Ja po prostu stwierdziła, że bardzo, ale to bardzo chcę pracować z dziećmi. Postanowiłam, że jako światła istota, świadoma iż nie posiadam odpowiednich kwalifikacji muszę zacząć od zera, a zero oznaczało to, że MUSZĘ DOSTAĆ SIĘ DO PRZEDSZKOLA..... ŻEBY NIE WIEM CO !!!!!!!!:-)
Napisałam CV, w którym nie omieszkałam napomknąć o wyższych studiach i braku przygotowania pedagogicznego. Rozpoczęłam poszukiwania pracy. Wszyscy dookoła stukali się w głowę bardziej lub mniej oficjalnie.a ja pełna wiary rozpoczęłam rajd po pobliskich przedszkolach. Mieszkam na dużym osiedlu... dużo ich było.  Zaraz na start usłyszałam od jednego pana dyrektora, że chyba żartuję i że on nie da mi pracy poniżej moich kwalifikacji..... chyba mu przeszkadzały studia na politechnice. No cóż nie dałam za wygraną i kiedy stanęłam na progu jednego z wielu w tym dniu przybytków dla dzieciaków w wieku 3-6 lat byłam jeszcze pełna nadziei, ale już lekko zestresowana. I wtedy, stał się cud. Usłyszałam głos mówiący..... "jest szansa, zadzwonię do pani".
Oczywiście pan J. powiedział, żebym odpuściła, że nie zadzwonią, że tak się mówi bla, bla bla, wiedziałam swoje.
Wyjechałam na urlop, daleko daleko. Nawet chciałam przed urlopem dopytać, czy przypadkiem na mnie nie czekają, ale nikt nic nie wiedział a pani dyr. nie było. No to pojechała się wygrzać tam gdzie jest ciepło. I wtedy ziścił się mój sen, zadzwonili i chcieli mnie. Radość zaczęła mieszać się z lękiem bo była daleko od domu, na urlopie, ale oni chcieli na mnie poczekać. I właśnie tak zaczęłam przygodę z dziećmi z przedszkola. Trwała 4 lata. Zaowocowała ukończenie studiów z tytułem licencjata edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej. Pasją, która jest we mnie każdego dnia w pracy. Ale to co bardzo ważne to zaowocowała poznaniem cuuuuownych ludzi. Dziewczyn, z którymi mam  kontakt do dziś i mimo, że czasem nie dzwonimy do siebie to wiem, że można na nie liczyć.Uwierzyły we mnie, dały możliwość odkrywania siebie w pracy mimo, że byłam tylko pomocą nauczyciela. Zmotywowały do podjęcia wyzwań. Nie było łatwo przekonać pana J., że oto teraz jego szanowna małżonka pragnie zainwestowań w towar bez przyszłości, czyli ponowną własną edukację. I, że będzie musiał przez 3, ale w domyśle 5 lat dzielić obowiązki z cudowną babcią, gdy ja będę spędzać weekendy na wykładach. Ale i to się udało.... nie było łatwo, ale się udało.
Finał tej opowieści jest taki, że dziś jestem nauczycielem edukacji wczesnoszkolnej w szkole, z tytułem magistra. Opuściłam moją pierwotna przystań aby wypłynąć na głębsze wody. Znów bałam się bardzo. Samotnie dryfowałam po nieznanych wodach. Ale płynę już trzeci rok. Z niesłabnącą pasją do tego zawodu. I tylko żal tych osób, które wtedy podały mi rękę. Czasem bardzo tęsknię za rozmowami na korytarzu, chwilami wierzeń od serca i kopniakami w tyłek, które popychały do działania. Nigdy nie jest za późno na nowe życie, ja je zaczęłam mając 34 lata, studia skończyłam mając lat 40. 💜💜💜 Jak się bardzo chce można wszystko !!!!!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nie każdy rodzi się tatą

Z podręcznym na Rodos

Pod słońcem Krety